Uzależnienia wśród żołnierzy III Rzeszy

Uzależnienia wśród żołnierzy III Rzeszy

Nałóg i uzależnienie, narkomania i alkoholizm, współcześnie spoglądamy na te zjawiska społeczne, traktując je wyłącznie jako wypaczenie, dysfunkcję czy patologię. Jednak nasuwa się pytanie, czy nie popełniamy błędu, interpretując je wyłącznie w odniesieniu do współczesnych czasów? Czy nie należy spoglądać na kwestię „uzależnień” w minionych wiekach, przez pryzmat sądów i opinii, które dominowały ówcześnie? Używki od dawien dawna niosły za sobą ryzyko, jednak uważam, że dopiero od niespełna kilku stuleci staramy się zwalczać, bądź też ograniczać ich negatywne skutki. W moim artykule, pochylę się nad wątkiem wykorzystywania wspomnianych specyfików w obliczu pamiętnych wojen pierwszej połowy XX wiek.

Prekursorem badań nad koką w XIX-wiecznej Europie był włoski lekarz Paolo Egzantema, który podczas swojego pobytu w Ameryce Południowej zwrócił uwagę na skutki jej stosowania przez Indian. Jednak przełomu dokonał Brytyjczyk, sir Robert Christison. Po wieloletnich eksperymentach dokonywanych na ludziach, udowodnił, że żucie liści koki niweluje zmęczenie, uczucie głodu i pragnienia. Nie musiano długo czekać na skutki takiego odkrycia, gdyż już niebawem pojawiły się głosy, by wykorzystać ową roślinę do zwiększenia wydajności wojska. W 1862 roku zaczęto produkować kokainę (wyodrębniony czysty alkaloid koki) w celach komercyjnych. Jej działanie było znacznie silniejsze niż samej koki i bardziej korzystnie, gdyż nie tylko zwiększała wytrzymałość, ale przede wszystkim zmniejszała apetyt. Jak pokazują prowadzone w tym czasie statystyki, dzięki stosowaniu tego stymulanta można było ograniczyć dostawy zaopatrzenia armii w żywność nawet o kilkadziesiąt procent. Niestety wówczas nie znano negatywnych skutków stosowania narkotyku, miał bowiem działanie silnie uzależniające.

Wielki kokainowy boom przyniósł wybuch I wojny światowej. Dla porównania, ceniona firma farmaceutyczna Merck w roku 1879 wytworzyła niewiele ponad 50 gramów białego proszku, a w 1913 roku prawie 9 tys. kilogramów. Okres 1914-1918 przyniósł największe, jak do tej pory wykorzystanie kokainy. Specyfik stosowali żołnierze, aby się uspokoić, pobudzić i zniwelować uczucie ryzyka, co w obliczu totalności i masowości Wielkiej Wojny i dzięki ogólnej jej dostępności miało zbawienne skutki (choć tylko pozornie). W 1916 roku skutki przyjmowania kokainy przez Brytyjczyków przynosiły tragiczne konsekwencje. Uzależnieni żołnierze stawali się agresywni, a armia pogrążała się w anarchii. Przyczyną takiego stanu była swobodna dystrybucja narkotyków wśród żołnierzy (codziennością były reklamowane przyborniki z narkotykiem i strzykawkami, które można było wysyłać na front). Czołowi brytyjscy politycy winą za taki stan rzeczy obarczali głównie państwa centralne. Jednak dzisiaj wiemy, że największym dystrybutorem kokainy we wspomnianym okresie była neutralna Holandia. Sytuacja armii w 1916 roku była tak napięta, że wprowadzono liczne obostrzenia i zakazy. Zezwolono wyłącznie na zażywanie kokainy i opium w celach medycznych, a ich dystrybucja na front była kontrolowana. Obok alkoholu i tytoniu kokaina stała się odskocznią od przerażającej wojennej rzeczywistości z którą musieli się mierzyć żołnierze. Narkotyk ten już nigdy później nie zyskał tylu zwolenników.

Kolejnymi narkotykami, które „zrewolucjonizował” wojnę, były amfetaminy. Metaamfetaminę jako pierwsi na użytek sił zbrojnych wprowadziła III Rzesza w 1938 roku. Przypadek Niemiec był jednak paradoksalny, gdyż zgodnie w hitlerowską propagandą, stosowanie używek godziło w żołnierski honor i stawało się powodem do wstydu. Jednak sam wódz, krzewiciel aryjskiej witalności, popadł w uzależnienie od leków i narkotyków. Wielu historyków poddaje pod osąd kwestię wpływu tychże specyfików na Hitlera. Twierdzą bowiem, że jego żywiołowe i charyzmatyczne przemówienia były efektem stosowania „dopingu”. Nie tylko Fuhrer, ale także wojsko było pobudzane farmakologicznie. Przypuszcza się, że gdyby nie „speed” (amfetamina) wojna błyskawiczna nie przyniosłaby tak znaczących rezultatów.

Perwityna (pod taką nazwą handlową sprzedawano metaamfetaminę), trafił na rynek niemiecki jako ogólnie dostępny lek jeszcze przed wybuchem II wojny światowej (w czasie jej trwania produkowano nawet „wzbogaconą” o biły proszek czekoladę). Stymulant miał silne działanie pobudzające, wspomagał koncentrację, ograniczał łaknienie i pragnienie, człowiek stawał się bardziej odporny na ból. W połowie 1940 roku, kiedy to odnotowano apogeum stosowania „boskiego” leku, postanowiono w znacznym stopniu ograniczyć jego dystrybucję z 12,4 mln do 1,2 mln. Zaczęto dostrzegać negatywne skutki nałogowego zażywania „speedu” tj. halucynacje, nadmierną agresję (często w stosunku do swoich dowódców, co wpływało na demoralizację wojska). Podjęto więc decyzję, że metaamfetamina będzie przeznaczona nie dla wszystkich żołnierzy, ale dla służb specjalnych.

W rzeczywistości obostrzeń tych nie stosowano, bowiem aż do końca wojny żołnierze byli „częstowani” lekiem, który miał przynieść III Rzeszy zwycięstwo. Jedyną armią wielkich mocarstw, która nie wykorzystywała wspomagania poprzez narkotyki, była Armia Czerwona. Było to widocznie efektem zakorzenionego „etosu wódki”. Przynosiła ona ulgę nadszarpniętym nerwom, dodawała większej pewności podczas walki i eliminowała poczucie zmęczenia. Alkohol miał dwojakie „zalety”, gdyż poza wymienionymi skutkami jego stosowania, uzupełniał braki kalorii. Czerwonoarmiści walczyli jednak z wielkim oddaniem, gdyż tego byli nauczeni. Niejednokrotnie stawali się „mięsem armatnim” wysłani na pewną śmierć torując drogę przez pola minowe. Jak na ironie, przeżycie było wyższe w przypadku samobójczej misji, niż w sytuacji dezercji, gdyż ta kończyła się niechybną śmiercią z rąk dowódcy. Alkoholizm panujący w szeregach armii był porażką polityki bolszewików. Spożycie „wody życia” było tak masowe, że stało się obiektem wielu kpin i żartów.

Wódka w okopach.

Japońscy kamikadze również nie omieszkali zakosztować płynnego trunku jakim było sake. Uroczyste pożegnanie tych, którzy oddadzą życie za kraj i cesarza wiązało się ze śpiewami i toastami. Zdjęcia na których widoczne były takie sceny często były cenzurowane. Być może nie chciano tym zaburzać wizerunku dzielnych wojowników. Alkohol był dla przyszłych kamikadze odskocznią od świadomości niechybnej śmierci. Miał dodać odwagi i pozwolić wytrwać do chwili, kiedy popełnią samobójstwo. Wielu może pokusić się o krytykę zachowań żołnierzy, którzy z czasem pewnie uświadamiali sobie jakie skutki niesie stosowanie narkotyków i alkoholu. Przemęczeni, ciągle pobudzeni żołnierze cierpieli na traumę, często borykali się z bólem, który uśmierzany był przez stosowanie morfiny, kokainy, czy innych specyfików.

Niejednokrotnie w dziennikach walczących można znaleźć opisy, z których jasno wynika, że byli zmuszani do przyjmowania tych środków. Poprzez ten artykuł, chciałam zasygnalizować, że żołnierzy traktowano jako „maszyny do zabijania”, a podawane im używki przynosiły oszczędności w zaopatrzeniu, pozwalały bardziej wykorzystać zdolności fizyczne żołnierzy, ale jednocześnie w nieodległej przyszłości zebrały tragiczne żniwo. Trauma, uzależnienie, skutki uboczne stosowania stymulantów, to sprawy często pomijane w statystykach wojennych.