Jak działa wirtualny samochód bezpieczeństwa Formuły 1?

Zwiedzamy Opole

Podczas ostatniego Grand Prix Monako po raz pierwszy w historii Formuły 1 do akcji wkroczył wirtualny samochód bezpieczeństwa. Ofiarą nowego rozwiązania stał się Lewis Hamilton, który przez błąd ekipy spowodowany wprowadzeniem VSC stracił możliwość walki o pierwsze miejsce. Jak zatem należy ocenić ten pomysł FIA?

Co to jest wirtualny samochód bezpieczeństwa?

Wirtualny samochód bezpieczeństwa (vsc) to nowe rozwiązanie wprowadzone od początku sezonu 2015. Jego zadaniem jest wyhamowanie zawodników w obszarze, w którym występuje zagrożenie. Zatem virtual safety car może obowiązywać w konkretnym sektorze, sektorach lub na całym torze. Każdy z kierowców otrzymuje komunikat o spowolnieniu wyścigu oraz o maksymalnym czasie, który może uzyskać podczas danego okrążenia. Za szybszą jazdę grożą surowe kary. Zawodnik od momentu otrzymania informacji od wprowadzeniu wirtualnego samochodu bezpieczeństwa ma od 10 do 15 sekund na zwolnienie.

Rozwiązanie to stanowi odpowiedź na poważny wypadek Julesa Bianchiego, który miał miejsce podczas Grand Prix Japonii w ubiegłym roku. FIA zauważyło, że system „żółtych flag” nie zawsze zdaje egzamin i tym samym nie zapewnia odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa. Jest tak, gdyż kierowca, którzy znajduje się w sektorze, w którym ogłoszona została żółta flaga, ma za zadanie zwolnić. Niestety żadne przepisy nie regulują jak bardzo. I tu właśnie pojawia się podstawowy problem tego rozwiązania. Kierowca może zwolnić znacznie i tym samym pojechać odcinek nawet o połowę wolniej, jednak jeśli zależy mu na czasach okrążeń, może zwolnić tylko o kilka procent. Zatem bywa tak, że pojawienie się flag nie zmienia realnie nic, gdyż zawodnicy są tylko pozornie wolniejsi i ostrożniejsi.

Jednocześnie realny samochód bezpieczeństwa to rozwiązanie drastyczne i też ma sporo wad. Po pierwsze, chodzi o czas reakcji. Aby Safety Car mógł spowolnić kierowców, musi wyjechać i ustawić się na początku całej stawki. To niestety może zająć nawet całe okrążenie. Do tego dochodzi czas zjazdu samochodu bezpieczeństwa. Tutaj także zawodnicy tracą cenne sekundy.

Zatem sama idea jest trafna. VSC może zostać wprowadzony bardzo szybko i w przeciągu kilku sekund spowolnić całą stawkę. Do tego owo „spowolnienie” jest realne, gdyż kierowca otrzymuje informację o tym, jaka jest górna granica czasu na każdym okrążeniu. Zatem zawodnicy naprawdę są bardziej uważni.

Chaos i zamęt

Jeszcze na początku roku większość osób uważała wirtualny samochód bezpieczeństwa za rozwiązanie idealne. Jest to nowoczesny, szybki i mało inwazyjny system, który poprawia bezpieczeństwo na torze. W teorii wszystko było w najlepszym porządku.

Jednak pierwsze użycie VSC w warunkach wyścigowych zmieniło ten obraz. Odbyło się to w czasie ostatniego Grand Prix Monako. Po groźnie wyglądającym wypadku Maxa Verstappena, który po uderzeniu w Grosjeana z dużą prędkością wbił się w miękką bandę w pierwszym zakręcie. Ostatecznie Holendrowi nic się nie stało, ale cała sytuacja wyglądała bardzo groźnie. Sędziowie podjęli więc decyzję o natychmiastowym wprowadzeniu VSC. Przesłanki ku temu były słuszne, ale spowodowało to poważny chaos wśród strategów Mercedesa. Tym sposobem Lewis Hamilton stracił swoją pierwszą lokatę na rzecz Nico Rosberga. Mistrza świata wyprzedził również Sebastian Vettel.

Ludzie z Mercedesa z niewyjaśnionych przyczyn nagle kazali Brytyjczykowi zjechać do boksu na zmianę kół. Problem w tym, że właśnie zaczął obowiązywać wirtualny samochód bezpieczeństwa. Tym samym cała stawka, w tym Hamilton, została wyhamowana. Cała sytuacja miała miejsce na dziesięć okrążeń przed końcem wyścigu i nawet rewelacyjny bolid Mercedesa nie pomógł Lewisowi w powrocie na prowadzenie.

Nie trzeba chyba wspominać, że cała sytuacja doprowadziła Hamiltona do szału. Brytyjczyk był tak wściekły, że podczas okrążenia zjazdowego musiał zrobić sobie chwilę przerwy i zatrzymać się na poboczu, przy wjeździe do tunelu. Nieco później, gdy już dojechał do miejsca postoju, bardzo wolno wychodził z samochodu. Lewis przed wejściem na miejsce dekoracji był jeszcze dodatkowo uspokajany przez samego Toto Wolffa.

Czy VSC działa?

Pomimo problemów Hamiltona wygląda na to, że sam system działa. Jednak nie wszyscy umieją w czasie obowiązywania VSC właściwie się zachować. I tu właśnie jest największy problem. Jeśli coś poprawia bezpieczeństwo, to – naszym zdaniem – warte jest wprowadzenia. Aczkolwiek aby tego typu system odpowiednio działał, powinien być bardzo dobrze przećwiczony przed wprowadzeniem go do wyścigów. Do tej pory wirtualny samochód bezpieczeństwa był testowany tylko w warunkach sesji treningowych oraz testów przedsezonowych. Oczywiście pozwala to kierowcom na przyzwyczajenie się do nowego systemu, lecz nie oddaje jego wypływu na rywalizację w warunkach wyścigowych.

Niestety niewiele da się z tym zrobić. Nikt nie będzie specjalnie organizować wyścigów tylko po to, aby zawodnicy mogli poćwiczyć jazdę za safety carem, którego realnie na torze nie ma. Nie ma także możliwości ogłaszania „próbnych VSC” w czasie trwania prawdziwych zmagań.

Zatem aby nowy system działał poprawnie musi zostać wielokrotnie wykorzystany w praktyce. Brzmi to bardzo sadystycznie, gdyż przecież każde ogłoszenie VSC wiąże się z wypadkiem jednego z kierowców. Niestety w Formule 1 zawsze będzie dochodziło do tego typu zdarzeń. Zatem do wirtualnego samochodu bezpieczeństwa prędzej czy później wszyscy się przyzwyczają.

W tej sytuacji Lewisowi Hamiltonowi możemy jedynie współczuć. Stał się przypadkową ofiarą braku doświadczenia zespołu w obcowaniu z nową technologią. Oby Brytyjczyk był pierwszym i ostatnim kierowcą, który tak źle będzie wspominać innowacyjny system.